Ostatnio na forum pojawił się dość kontrowersyjny temat - chodzi o Łódzką fundację Kocia Mama, która przygarneła m.in dwie dzikie kotki z Konińskiego schroniska. Miały pojechać po lepsze życie, dostały ledwo trzymający się barak. Zapytacie zapewne, co ja mam wspólnego z tym wątkiem?
Jako że jedna z osób (vide. ma ode mnie kotkę) odważyła się wyrazić swoją opinię na temat jednej z młodziutkich wolontariuszek. Po uszach dostałam i ja. Dlaczego? bo jest moją koleżanką.
(Jako że posty uwielbiają znikać w tajemniczych okolicznościach... pozwolę sobie wstawić PrintScreen)
http://img293.imageshack.us/img293/9291/54889604.png
Zaraz przypomniało mi się przysłowie - "Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie", znaczy, ja nie mogę stanąć w obronie osoby, która ma ode mnie kota, ale owej pani już tego nikt nie zabroni.
Zaczełam się zastanawiać, dlaczego moje koty zostały wciągnięte w tę dyskusję. Ano dlatego że leżącemu najlepiej dokopać, zamiast podać mu rękę. Miałam kilka nieudanych adopcji, fakt - ale teraz staram się jak mogę, bo wiem że popełniłam błąd. Bo człowiek się uczy na błędach. Pani, która wciągneła moje koty do tego bagna też mogłabym trochę zarzucić - kiedyś śmiała się ze mnie, że nie potrafię oddać kota. Później jedna z jej kotek wróciła z adopcji - przypadek?
A dlaczego dzika Morisia została skazana na poniewierkę? tego też się już nie dowiem.
Morał z tego jest taki - zanim zaczniemy sprzątać czyjeś podwórko, zacznijmy od swojego.
Nie wiem skąd ten przejaw agresji - może dlatego że też jestem fotografem, robię naprawdę dobre fotki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz